Przejdź do treści

Danuta Cedzyńska z d. Wojtkiewicz

Zapis Videorelacji

Danuta Cedzyńska z d. Wojtkiewicz


Nazywam się Danuta Cedzyńska z domu Wojtkiewicz.

Proszę, żeby Pani na początku opowiedziała o swojej rodzinie od strony mamy, żeby Pani przybliżyła historię rodziny i przedstawiła miejsce skąd pochodziła Pani rodzina.

Rodzina ze strony mamy pochodzi z okolic Drohobycza, Sambora, Dorożów, Łąka, Chyrawka. Ze strony mamy mamy, czyli babci to są okolice Dorożowa, Łąki. Ze strony dziadka, czyli taty taty, okolice Turki. Mama pochodziła z rodziny - sześcioro ich było - miała dwie siostry i trzech braci. Dziadek był mistrzem kaflarstwa na tamtym terenie, miał swój zakład kaflarski. Babcia wychowywała dzieci, zajmowała się domem. Dzieci, to była siostra Marysia z ’11 roku, mama Emilia z ’12 roku, brat Franciszek, który zmarł na chorobę Heinego-Medina z ‘14 roku, później była ciocia, siostra Hela, brat Stanisław z ‘21 roku i najmłodszy brat, Dziunek. Z całej tej rodziny, dwoje rodzeństwa - dwóch braci tam zostało. Reszta rodziny, to znaczy tam została, tam jeden został rozstrzelany, drugi zmarł, jako dziecko śmiercią naturalną, a reszta wróciła transportem do Polski.

Czy mogłaby Pani opowiedzieć coś na temat dzieciństwa mamy? Może zna Pani jakieś historie związane z tym dzieciństwem… Czym mama się zajmowała, do jakiej szkoły chodziła? Czym się zajmowała zawodowo? Mogłaby Pani ją przedstawić z imienia i nazwiska?

Mama Emilia Wojtkiewicz z domu Starościak wychowywała się początkowo koło Drohobycza na Chyrawce, to w kierunku na Rychcice z Drohobycza. I stamtąd chodziła siedem kilometrów do szkoły, do Drohobycza lub jeździła bryczką. Razem ze starszą siostrą Marysią chodziła do szkoły żeńskiej. Klasa była mieszana, było bardzo dużo dziewczynek Żydówek i Polek było dużo. Raczej w takiej symbiozie żyły. W ogóle tamte tereny, to i Ukraińcy, i Polacy, i Żydzi, i narodowości rosyjskiej. Ale sąsiedzi z sobą bardzo dobrze żyli. Z czasem przeprowadzili się do Sambora na ulicę Kolejową, a mama chodziła do czerwonej szkoły. To już średnia szkoła nazwijmy tak. Tam zrobiła małą maturę. Chyba to tak się nazywa? (…)

Czym później zajęła się zawodowo?

Zawodowo?

Czy może Pani powiedzieć, czym zajęła się mama zawodowo?

Zawodowo zaczęła się uczyć w Radymnie, w kancelarii  prawnej, tam odbywała staż, dokumenty
z tamtego okresu też mam. Odbywała staż w Radymnie w kancelarii, tak jak mówiłam, prawnej. Później zachorowała na oskrzela, na płuca i często bywała w sanatorium w Worochcie, gdzie zresztą poznała swojego przyszłego męża. A reszta rodziny mieszkała dalej w Samborze przy ulicy Kolejowej 6.

Jak mama wspominała Sambor i Worochtę? Czy w domu opowiadała, jak wyglądały te miasteczka? Worochta była takim ośrodkiem narciarstwa w międzywojennej Polsce. Może wspominała jakieś historie z Worochty? Albo opisywała Sambor, opowiadała jak wyglądało to miasteczko w czasach jej dzieciństwa i młodości?

To znaczy się z czasów dzieciństwa i młodości mamy wspominała o tym bardzo ciepło, to było bardzo takie miasto mimo różnych kultur, które na tym terenie mieszkały, bardzo takie przyjazne ludziom, nie było takich jakiś wrogości między sąsiadami. Mieszkali w domku swoim, dziadek był mistrzem kaflarstwa i tak, jak mówiłam babcia dalej zajmowała się domem i wychowaniem dzieci. A jeśli chodzi o Worochtę i Jaremcze, no to tam raczej takie życie pomijając sanatoryjne, to bardziej takie życie też towarzyskie. No co widać na zdjęciach, różne bale, różne kuligi, jak na tamten czas, to mi się wydawało, to ten strój kąpielowy, to będzie tak razem ze spódniczką po kolana, to wcale, to tak nie było, bo młode kobiety, jak na ten czas, to gdzieś ’34 – ’35 rok. To moja mama miała dwadzieścia trzy, cztery lata. To bardzo tak ładnie odpoczywały, tak mogę powiedzieć.

Drohobycz i Borysław kojarzą się nam Polakom jednoznacznie z przemysłem naftowym. Czy ktoś z Pani rodziny może  był związany z tym przemysłem?

Z przemysłem naftowym, z rafinerią był związany mojej babci brat, Józef Kapko, bo moja babcia z domu Kapko. Józef Kapko, z tego co pamiętam, to był na stanowisku kierowniczym. Jest żyjąca jeszcze córka, siostry mojej babci, koło Jeleniej Góry, która pamięta tamte tereny, z racji wieku, bo miała dwanaście lat, zanim wojna wybuchła, jak się Polmin /Drohobycz/ palił, jak pracowali robotnicy. Tamte tereny doskonale pamięta. No, tutaj, tak jak mówiłam pracował brat mojej babci, który później już był wywieziony na Sybir, wrócił, tam się ożenił, nie miał dzieci. Później drugi raz się tam ożenił, miał jedną córkę Janeczkę, dwie wnuczki. I po sześćdziesięciu latach akurat mnie się udało tam dotrzeć do tej najmłodszej wnuczki.

Zapytam o Pani wujka, o którym dowiedziałam się, że zginął w więzieniu w Samborze. Czy mogłaby Pani przedstawić tę postać i o niej opowiedzieć?

Wujek Stanisław Starościak,  można powiedzieć, że był dobrze wychowanym młodym człowiekiem. Nie był takim typem chuligana, raczej był typem sportowca. No, ale tak, jak młodzież w klubie sportowym, chyba „Sokół”? Nie, nie jestem pewna. Tam uczęszczał na zajęcia, ale tak jak młodzież, szczególnie męska z tamtego okresu. No, to, co się działo: okupacja, wojna, więc na moście w Drohobyczu, przepraszam na moście w Samborze, strzelał do niemieckiego samolotu z broni, no takiej śrutowej. I został złapany, i osadzony na zamku w Samborze przez NKWD /Jeżeli zaaresztowało go NKWD, to prawie na pewno chodziło o sowiecki, a nie niemiecki samolot/. Wtedy miał 21 lat. Tam był osadzony, stamtąd wysyłał grypsy, która są. Stamtąd na takich tekturkach, grypsy były wysyłane na bibułkach papierosowych. Korespondencja, pokwitowanie co dostał, ewentualnie co potrzebuje było na takich tekturkach, nie na papierze, tylko na takich kartonikach było wysyłane. To też jest ewentualnie, mam to, więc mogę też pokazać. I miał być normalnie sądzony i jeżeli winny, bez względu na to, czy winny, czy niewinny, ale myślał, że będzie sądzony. Jednak część więźniów została w celach rozstrzelana. I więźniowie, którzy z innych cel musieli  ich zamurowywać. I byli zamurowywani w celach, a wujek był w tej grupie, gdzie w ostatniej chwili wycofując się NKWD na podwórko ich zgoniła i tam został rozstrzelany. Rodzina się o tym nie dowiedziała od razu, to znaczy przypuszczali, bo tam gdzieś w okolicach zamku był zakład ogrodniczy, chcąc jakikolwiek mieć kontakt  z nim, czy żeby on widział, bo oni w oknach z kratami nie widzieli tego, że on tam jest, ale on widział. To tam u tego ogrodnika przychodzili niby jako pracownicy, żeby on zobaczył rodzinę.
I rodzice, rodzina dowiedziała się chyba dopiero na drugi, czy trzeci dzień o tym co się stało. I też mam zdjęcia z tego okresu, gdzie wszyscy… Wydawało mi się, patrząc pierwszy raz na te zdjęcia, że po prostu idą i płaczą. Oni nie idą płaczą, oni po prostu zatykają nos, nie płaczą, zatykając oczy, tylko zatykają nos, bo wydobyto te zwłoki, które były zamurowane w tych celach i po prostu od tego smrodu zatykają nos. Wujek został pochowany na cmentarzu w Samborze w ’41 roku w grobie, w którym już leżał, to znaczy w wspólnym grobie ze starszym bratem, który zmarł na chorobę Heinego- Medina w wieku dziecięcym, tak jak mówiłam. Później w ’43 roku zmarł ich ojciec, podejrzewamy teraz, że to był zawał. W każdym bądź razie tam cała trójka na cmentarzu w Samborze była pochowana. Grób był zrobiony murowany, jak na tamte czasy bardzo porządny grób, gdzieś wysokości około metra - metra pięćdziesiąt. Porządny na trzy osoby grób i po sześćdziesięciu latach, ja tego grobu szukałam, ale znalazłam taki grób po kostki. Tu jeszcze chciałabym powiedzieć o tym pobycie wujka, to znaczy wrócić do tego momentu więzienia. Oprócz jeszcze tego, co się przechowało, tych grypsów, tej korespondencji, dowodów nadania, są jeszcze szachy, figurki szachowe, które robił w więzieniu z chleba. Podejrzewam, ale to podejrzewam, że czernił sadzą i część różańca też, którą tam z chleba robił.

A jak potoczyły się losy Pani mamy? Tak, jak Pani powiedziała na początku, pierwszego męża poznała w Worochcie w uzdrowisku. Jak dalej potoczyła się jej historia?

Młodym człowiekiem patrząc na tę dokumentację, był dziesięć lat starszy od mojej mamy, więc dość, że tam powiem, niektóre czytając uzasadnienia w sprawie jego rozwodowej z pierwszą żoną, więc były, że tak powiem takie troszeczkę śmieszne. No, ale, może kiedyś tak było. Pierwszy mąż mojej mamy miał córkę z pierwszego małżeństwa, Marysię, więc moja mama miała pasierbicę. Był z zawodu agronomem. Wyjechali później do Potok Złoty, Zaleszczyki, w tamte rejony, tam mieli dom. Dobrze im się powodziło, bardzo dobrze im się powodziło. Mieli i osoby, które pracowały w gospodarce, i osobę, która pracowała w domu. Dzieci nie było z tamtego związku. Później już przyszedł okres trudny, bo mama raz, że miała pasierbicę, młodą dziewczynę piętnastoletnią. Sama mama miała trzydziesty szósty rok, więc dwadzieścia cztery lata - nie była to duża różnica. Do tego jeszcze miała siostrzenicę szesnastoletnią i ucznia stażystę, który z Wielkopolski tam był. Wojna wybuchła, no to trójka dorastających takich dzieci, więc dość trudno było, żeby tak ujarzmić, utrzymać to wszystko. Tym bardziej, że jedna z dziewczyn była bardzo ładną dziewczyną. No, ale trochę tak wykorzystywała tą swoją urodę, bo tu poszła, tam poszła i zawsze coś od tych wojskowych przyniosła, nie angażując się specjalnie.

Wspomina Pani Zaleszczyki. Może Pani powie czym zajmowali w Zaleszczykach. To było dawne przejście graniczne...

To było przejście graniczne. Tak!

Jak wyglądała ich praca? Czym się zajmowali? Z czego żyli? Rozumiem, że w czasie wojny i okupacji tam mieszkali?

Tak, w czasie wojny i okupacji, tak jak mówiłam, mąż był agronomem. Były tam duże plantacje tytoniu i dzięki temu tytoniowi funkcjonowali, bo za tytoń od wojska można było wszystko dostać. Ze Lwowa przyjeżdżali bracia, brat mojej mamy i szwagier po ten tytoń, żeby mogli zamienić na jakiekolwiek jedzenie we Lwowie, czy Drohobyczu. I dom ich, jako, że była to ładna agronomówka został zajęty na sztab niemiecki. No i był taki moment, że na dole rżnęli chłopcy, jak to mama mówiła tytoń na maszynie, a na górze był sztab, gdzie byli oficerowie niemieccy. Stamtąd już z Potoku Złotego, bo się przeprowadzili z Zaleszczyk do Złotego Potoku, pomogli im Węgrzy w transporcie do Drohobycza, do Lwowa. Po to, żeby w jakiś sposób przygotować się do powrotu do Polski, żeby przygotować się w jakiś sposób do transportu do Polski.

A jak wyglądało samo przesiedlenie? Czy mogłaby Pani coś opowiedzieć na temat przesiedlenia rodziny? Rozumiem, że rodzina trafiła z terenów Kresów tutaj do Buska?

Nie, rodzina trafiła… Chyba taki punkt przesiedleńczy był w Przemyślu, bo stamtąd chyba się rozjeżdżali. Mama z pierwszym mężem, z pasierbicą trafiła, zostało jej wskazane, może tak będzie  łatwiej - Kłodzko. I w Kłodzku w monopolu tytoniowym pierwszy mąż zaczął pracę i mama jako kierownik kancelarii zaczęła tam pracować w monopolu tytoniowym w Kłodzku, tam na ulicy Podgórnej dostali mieszkanie, tam mieszkali.

Co zabrali ze sobą z tamtych terenów?

Jadąc praktycznie wzięli, mogli wziąć, mieli ten komfort, że mogli wziąć  z sobą ciężarówkę, na tyle im Węgrzy pozwolili. Więc wzięli wszystko, co można w jakiś sposób przetworzyć jakiekolwiek jedzenie, czy sprzedać, żeby można zamienić na jedzenie. To wzięli z sobą też pamiątki rodzinne. Całe, że tak powiem archiwum dotyczące rodziny, bo akurat się tym mama zajmowała moja, więc to z sobą wieźli (…) Samochód ciężarowy, w którym były najróżniejsze rzeczy, które można było zamienić w jakiś sposób, sprzedać za jedzenie, bo to było najistotniejsze, we Lwowie wtedy był głód, wtedy nie było możliwości tam w jakikolwiek sposób się utrzymać. No i stamtąd już transportem do Przemyśla, z Przemyśla do Kłodzka, mama z pierwszym mężem. Z kolei babcia z synem i z dziewczyną, którą on poznał. Rosjanką, którą poznał w Przemyślu, bo tam dość długo stał ten transport, więc poznał tam dziewczynę i dostali wskazane miejsce w Katowicach, reszta rodziny pojechała do Prudnika.

Z tą znajomością w Przemyślu też wiąże się jakaś historia?

Tak! Tak, jak wspomniałam mój wujek Stasiu został rozstrzelany przez NKWD. Moja rodzina była bardzo polska, bardzo dbali o tą swoją polskość. Cała rodzina ze strony babci, ze strony dziadka nie znam, podejrzewam, że też, ale nie znam, ale ze strony babci bardzo o tą swoją polskość dbali. I najmłodszy syn, zresztą jedyny chłopak, który się wtedy ostał w domu, wujek Dziunek, przysięgał na trumnę, że pomści śmierć brata, którego tak jak mówiłam zabiło NKWD. No i taki zbieg okoliczności, że na Dworcu w Przemyślu, jak stanął transport ze Lwowa, wagony. I jechał transport kobiet z robót z głębi Niemiec, wśród których była dziewczyna, była Lora. Ta Lora wracała z ciotką i wracała z mamą z robót. I widocznie bardzo się w sobie zakochali, bo ona zostawiła mamę, zostawiła siostrę, i została z tym wujkiem Dziunkiem. A wujkowi Dziunkowi nie mogła rodzina, to znaczy trzy siostry i mama wybaczyć tego, że przysięgał… I pamiętam a babcia mówi: „Przysięgałeś! Przysięgałeś na trumnę, a przyprowadziłeś ruską do domu!”. No i od tego czasu rodzina się jakoś rozbiła, brat sobie, a siostry sobie. Po prostu wcale się nie dziwię, bo ta ciotka Lorka była bardzo fajna dla mnie, jako dla takiej małej dorastającej dziewczynki była bardzo fajna. Ale to takie animozje rodzinne, że ona jest… W niej upatrzyła sobie cała żeńska rodzina to zło, które ją spotkało ze strony rosyjskiej.

Część Pani rodziny została nadal na Ukrainie, czy mogła by pani opowiedzieć o tych osobach, które zostały i jak po wojnie wyglądało życie w Związku Radzieckim i we Lwowie, który już nie był polskim miastem?

Zostali bracia (…)

Ani Sambor, ani Drohobycz, ani Truskawiec nie były już polskimi miastami… Jak wyglądało wtedy życie na tamtych terenach?

Dokładnie! One były polskimi miejscowościami miastami pod zaborem, może nie tak pod zaborem, a na terenie Związku Radzieckiego. Oni bardzo chcieli być sami, bardzo chcieli, żeby to była „Samostijna” Ukraina, no jest Ukraina „Samostijna”. Ale wracając do tego pytania, które Pani zadała, zostali bracia mojej babci. Jeden został wywieziony, wujek Józek, ten, który w rafinerii pracował został wywieziony na Sybir. Wrócił, ożenił się tam raz, później się ożenił drugi raz. Z nim kontakt cały czas utrzymywała babcia moja, korespondowali między sobą. On zresztą takie listy czasami w tonie bardzo żartobliwym. Pisał do babci „Kochana siostro! Popatrz jak to jest, że jeden Pan Bóg, a dwa razy się rodził i dwa razy zmartwychwstał. U was teraz jest Wigilia, u nas dopiero będzie za dwa tygodnie”. On mieszkał w Samborze, pochowany jest w Dorożowie. Tam znalazłam też po sześćdziesięciu latach jego wnuczkę, z którą mam kontakt. Drugi brat babci, z kolei bardziej się wczuł, czy może musiał się wczuć w tą taką ukraińską nację. I jego córka miała dwoje dzieci, ale te dzieci już takie bardziej czuły się stamtąd, Polska dla nich była już takim Zachodem, gdzie można ewentualnie jechać na wycieczkę i coś przywieźć.

Niektórzy wspominali polskich piosenkarzy, festiwale w Sopocie, bo to wtedy było bardzo popularne w tamtych stronach.

Tak! Tak!

 Czy Pani wracała w tamte strony? Czy mogłaby Pani opowiedzieć o swoich poszukiwaniach miejsc związanych z Pani rodziną po tamtej stronie granicy?

To znaczy się będąc dzieckiem i będąc młodą osobą, był kontakt listowny z bratem mojej babci. Babcia miała, potem babcia zmarła, potem mama miała, ale ten kontakt się urwał. I po sześćdziesięciu latach w 2003 roku, już po śmierci mojej mamy, obiecałam mamie przed śmiercią, że pojadę tam i znajdę grób jej ojca, jej braci, mojego dziadka, moich wujków. Poza tym tak chyba czułam potrzebę taką wewnętrzną, pojechać tam. No, bo jak by nie patrzyć tam są moje korzenie, stamtąd się wywodzę i tym się szczycę, że stamtąd się wywodzę, że znam te swoje korzenie, że mam o czym opowiadać. Tak! Na tyle miałam dobrze, na tyle osłuchałam się w domu, gdzie co jest w Samborze, że jadąc tam, to ja wiedziałam, że będą tory kolejowe, że będzie nasyp, że przed nasypem będzie cmentarz, że za nasypem będzie ulica Kolejowa, na której mieszkała… Mniej więcej w takim zarysie ten Sambor ja miałam w głowie, mimo, że nigdy wcześniej tam nie byłam, to ja to miałam w głowie. I rzeczywiście w tym Samborze, na cmentarzu w Samborze znalazłam ten grób tylko tak, jak mówiłam, szukałam grobu, który miał półtora metra, znalazłam grób, który był po kostki, ale znalazłam w bardzo dobrym stanie, jak na tamte warunki, jak na tyle lat, bo po sześćdziesięciu latach znalazłam. Pomógł mi też ksiądz z parafii w Samborze Jana Chrzciciela. Zresztą ja taka nabuzowana jadąc tam, to ja się bardzo czułam taką Polką, patriotką. No i w ogóle… No i weszłam tam i mówię do tej pani gospodyni, że ja tu jadę z granicy i nie mogę znaleźć grobu, i ja bym prosiła, żeby mi pomogli w księgach, i tłumaczę księdzu proboszczowi, że: „ Ja jestem z Buska, ale księdzu to nic nie będzie mówić, gdzie to Busko jest?”. A on: „Mnie to mówi, bo ja z niedaleka jestem, ja tu jestem z Końskich”. Czyli też niedaleko, też świętokrzyskie i faktycznie pomógł mi, żeby ten grób znaleźć. I od tego czasu, tak co trzy lata byłam na tym grobie. Z synem żeśmy jeździli i tak temu synowi powiedziałam na tym grobie:  „Dziecko, ja bym sobie tak życzyła, żeby twoje wnuki, i twoich wnuków wnuki tutaj przyjechały, przynajmniej raz na jakiś czas. Teraz bym chciała odnowić płytę, bo jest pęknięta ta płyta, zresztą przez facebook, bo jak mówią: „facebook czyni cuda”, przez facebook pani z Sambora, pani Krystyna Mendyk, coś na temat Sambora mówiła, ja jej odpowiedziałam, że mam rodzinę na cmentarzu w Samborze i, że ona też ma rodzinę w Samborze. Ona mieszka w Ożarowie, tutaj w Polsce, już dostali obywatelstwo polskie. I mimo, że obca osoba, jadąc tam prosiła, żebym jej wysłała mniej więcej zdjęcia, lokalizację, gdzie ten grób jest. Znalazła ten grób i tam świeczkę zapaliła. Dla mnie to było niesamowite, jak wysłała mi zdjęcie stamtąd.

To robi niesamowite wrażenie, kiedy odnajduje się groby swoich bliskich, przodków, o których się słyszało całe życie.

Tak! Całe życie o tym słyszałam, całe życie na tych opowieściach się wychowałam, ale jak mówiłam jadąc tam, ja to miałam tak poukładane w głowie, że ja nie musiałam pytać czy to trzeba w lewo skręcić, czy w prawo. Najgorzej na cmentarzu, tu był problem, bo nie wiedziałam którędy wejść, mimo że miałam zdjęcia, ale zdjęcia nie miałam grobu.

Dziękuje Pani bardzo za rozmowę i za przybliżenie losów rodziny.

Dziękuję bardzo!

 

 

                                                                       Busko-Zdrój, 7 lipca 2021 r.

                                                                       Rozmawiała dr Ewa Bukowska-Marczak

 

 


#Drohobycz,   #Zaleszczyki,   #Worochta,   #Lwów,   #Przemyśl,   #Potok Złoty,  

Zobacz także

  • Beata Pachnik
    • Rok urodzenia: 1956
    • Ja nazywam się Beata Pachnik z domu Szwemińska. Historię mogę zacząć opowiadać właśnie od moich prad...